Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ten sam.
— Czy nie mogliby mi panowie udzielić dokładnego adresu tego pana?
Była króciutka chwila milczenia. Naraz przy półotwartych drzwiach pokoju kasowego dał się słyszeć jakiś hałas.
— A, oto i pan Strzelecki! — zawołał ktoś.
Zebrana u drzwi gromadka rozstąpiła się, jakgdyby cofając się z przerażeniem, i na progu ukazał się Strzelecki. Był to wysoki, przystojny mężczyzna, w sile wieku, o sympatycznej twarzy. W tej chwili jednak postać jego nie budziła sympatji. Twarz czerwona, z oczyma, jakgdyby zaspanemi, nosiła wyraźny ślad całonocnej biesiady, czy też jakichś strasznych wzruszeń; odzież była zmięta, a bielizna nawet rozerwana.
Przybyły, jakgdyby nie zdając sobie sprawy z dziwnego wrażenia, jakie sprawiał, zbliżył się do pana Natana i chciał coś powiedzieć. Urzędnik policji zamienił w tej chwili dwa słowa z jednym ze swych sąsiadów. Zbliżył się do Strzeleckiego.
— Jestem przedstawicielem prawa — rzekł — i aż do dalszego rozporządzenia właściwej władzy aresztuję pana.
— Mnie? za co? — zawołał chrapliwym głosem Strzelecki.
Urzędnik, nie wdając się w dalsze objaśnienia, skinął na ajentów i polecił im wyprowadzić przytrzymanego. Ten spoglądał osłupiałemi oczyma