Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/365

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dopiero w siedem czy osiem lat ukazał się znowu w Warszawie, nad brzegami Wisły. Od tego czasu wiele się zmieniło. Powiśle ucywilizowało się; śmietniki i szychty drzewa, opuszczone kąty i zakątki coraz więcej ustępowały miejsca domom, zaludnionym przez ubogą, ale uczciwą ludność. Nadto, pokolenie „andrusów“, które on znał i z którem żył, już prawie całe wymarniało po szpitalach i więzieniach; „Czerwony Janek“ znalazł zupełnie nowych rekrutów zbrodni i występku. Pomiędzy nimi jednak wielu słyszało od starszych o „Czerwonym Janku“, a nawet znalazł się jeden, który go znał z widzenia. Ostatecznie przyjęto go wcale dobrze.
Sam „Janek“ zmienił się też znacznie. Wychudł i pobladł; jedną nogą trochę powłóczył. Kiedy go pytano, gdzie był i co robił, odpowiadał mruknięciem, a czasem i kułakiem w plecy. To pewna, że musiał podróżować gdzieś daleko, na obczyźnie, bo nawet z Żydami potrafił się rozmówić. Raz tylko, po pijanemu, wygadał się „Czerwony Janek“ przed Józwą Kulasem, że był hen, zagranicą, że miał tam różne drobne rachunki ze sprawiedliwością, że długo siedział w kryminale, ba, że mu głowę nawet chcieli uciąć taką maszyną, co jest pomalowana na czerwono. Ale uciekł. Na drugi dzień zresztą, kiedy mu Józwa o tem przypomniał, „Czerwony Janek“ tak go uczęstował, że ten przez tydzień stękał. To też od tego czasu nikomu ani słowa o zwierzeniach