Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/333

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pakamerów. Obydwaj są zadowoleni; przyjemny uśmiech igra na ich twarzach.
Bo też widok, który się im przedstawił, zupełnie odpowiadał ich wymaganiom. Składy, jeszcze przed tygodniem nabite towarem od góry do dołu, obecnie były prawie puste. Paki i paczki, zręcznie zgrupowane tak, ażeby zakryć próżnię, nie mogły oszukać oka specjalisty. Czuć było, że to tylko dekoracja.
W składach nie widać było zresztą tego gorączkowego ruchu, bieganiny, okrzyków, zapytań, szwargotu, przesuwania drewnianych schodków, ułatwiających dostęp do wyższych półek. Część subjektów już od paru dni została odprawiona. Pozostali poruszali się wprawdzie, ale jakoś ociężale, inaczej, niż zwykle. W sklepie nie widziałeś kupujących... W powietrzu czuć było burzę.
Pan Abraham rozsiadł się wygodnie w wielkim fotelu, stojącym przed dużym stołem, założonym księgami; poklepał się po brzuchu i rzucił te dwa słowa zapytania:
— Sy git?
Bernfus pochylił głowę twierdząco. Przez chwilę panowało milczenie.
— Już powinni być — zrobił uwagę Bernfus. — Spóźniają się.
— Przyjdą! — odpowiedział pan Abraham.
— Ale, ale — zapytał po chwili, wskazując na podręczną kasę ogniotrwałą, stojącą w kącie — czy tam jest co pieniędzy?