Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czasu dolatywał z korytarza daleki odgłos kroków. Już od pół godziny ani podniósł oczu w górę. A tymczasem promień słońca zbliżał się coraz bardziej ku jego głowie, otaczał ją jakąś aureolą złocistą. Zdawało się, że słońce chce go pocałować, chce zwrócić uwagę biednego więźnia na ten ostatni uśmiech pogodnej, pełnej uroku jesieni.
Janek porwał się z miejsca.
— To niepodobna! — rzekł głosem przytłumionym, który dziwnie nieprzyjemnie obijał się o te szare mury — to niepodobna!
Zaczął się przechadzać po ciasnej izdebce, robiąc zaledwie parę kroków w jedną i drugą stronę. Cała fala myśli, wspomnień, kombinacji przebiegła mu przez głowę.
Niewinny, był prawie pewny skazania. Czuł jakąś tajemniczą sieć, oplątującą go dokoła. A wszystko się zaczęło od tego, że chciał się po raz ostatni zobaczyć z „tamtą“... Zgodził się stawić na jej wezwanie. Sam sobie winien! Kara, która go dosięga, stokroć powinna być surowszą. Idąc na spotkanie z „tamtą“, zdradzał niemal Różę. Za to stracił ją teraz bezpowrotnie. Co się stało, to się nie odstanie.
Ciągle wracał do tej myśli i ciągle paliła go ona na nowo.
Twarz jego, wychudła, blada, pod wpływem tej myśli ściągnęła się w ostrzejsze jeszcze linje. Oparł się o ścianę i przymknął oczy. Pierś jego poruszały gwałtowne, konwulsyjne łkania. Po twa-