Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A więc bez żartu?
— Prędzej, prędzej! Ja czekam na ciebie choćby do jutra rana, tam, gdzie wiesz, w „chambres garnies“.
Pan Natan wzruszył ramionami, odwrócił się i, nie mówiąc już więcej ani słowa, pobiegł szybko w kierunku drzwi wyjściowych.
Stanąwszy na wysokich schodach, prowadzących na plac przed dworcem, skinieniem przywołał oczekującego nań stangreta. Przedtem jeszcze rozejrzał się dokoła. Czerwona czupryna oberwusa, którego mu polecił śledzić Landsberger, zdaleka wyróżniała się płomienistym swym kolorem pośród tłumu.
— No, tego to przynajmniej nie tak łatwo zgubić! — rzekł do siebie pan Natan.
Polecił stangretowi pojechać do domu, a sam powoli, krokiem przechodnia, udającego się na spacer, podążył za oberwusem.
W godzinę potem pukał do drzwi numeru, zajętego przez hamburskiego negocjanta w jednym z pomniejszych zakładów, t. zw. „chambres garnies“ na Nowym-Świecie.
Herein! — odezwał się głos z wewnątrz.
Przy stole w pokoju siedział elegancki pan Joachim, który już zdążył zmienić kostjum podróżny na jakąś elegancką kurtkę i obecnie zajadał kawałek mięsa, krzywiąc się przytem okropnie. Na stole stała butelka czerwonego wina.
— Ach, u was to tak zawsze — zaczął po