Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kojów, skąd niedawno przyszedł Henryk Jerzykiewicz (imię i nazwisko blondyna), wybuchnął jakiś hałas. Były to zmieszane i stłumione jakieś głosy, ponad którymi górował potężny bas. Za chwilę głosy ucichły. Wbiegł młody człowiek, chudy, szczupły, dość zaniedbany, z piórem za uchem.
— Panie Henryku! — zawołał, spostrzegając bezpośredniego swojego zwierzchnika — tam coraz więcej osób. Chcą tu wejść. Postawiłem woźnego i nie kazałem puszczać. Ten gruby kupiec, z brodą, woła, że pójdzie po policję...
Wrażenie tych słów było potężne. Wszyscy jeszcze raz spojrzeli po sobie. P. Henryk powtórzył ruch ramionami, który był odpowiedzią, jaką mu przed chwilą dał na jego intencję pan Krośnowski. „Jeśli się już w to wtrąca policja“ — zdawał się mówić on i inni — „to cóż możemy na to poradzić“.
W tej chwili, jakgdyby ilustrując położenie, wdarła się przez całą amfiladę pokojów nowa fala krzyków, nad którymi dominował potężny bas grubego kupca i świszczący falset woźnego, odmawiającego mu wstępu do wnętrza biura.
Nastąpiła chwila milczenia.
— Kiedy tak, to niewiadomo co będzie... — rzekł wreszcie przyciszonym głosem jeden z obecnych. — Nie mamy tu chyba co robić.
Znów nastąpiło milczenie. Na jednej z sąsiednich wież uderzyła dwunasta.
— Przepraszam! — odezwał się w tej chwili