Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak — mruczał pod nosem pan Joachim — to nie może być inaczej... Ten Weinman chce mi zrobić sztukę. — Myśli, że złapie starego wróbla na plewy. A jaka wartość towaru? — dorzucił głośniej.
— Czterdzieści trzy tysiące marek.
— Ba, ba! To widoczny kawał. Weinman chce mnie wziąć. Każe „Czerwonemu Jankowi“ dać się złapać na granicy, żebym ja zapłacił pieniądze. Na czyje imię asekurują?
— Na imię Schlafenberga.
Pan Landsberger zaczął się śmiać.
— A to osły!... To jasne, jak słońce, Schlafenberg przecież to szwagier Weinmana. Idź pan, powiedz mu, żeby sobie poszedł do djabła albo do Weinmana, który ma kantor tu zaraz na drugiej ulicy. Od nieznajomych nie przyjmujemy interesantów.
— A cóż będzie z „Czerwonym Jankiem“?
— Rzeczywiście — rzekł powoli pan Landsberger — z tym trzeba będzie coś zrobić. Ten może nam lada dnia zrządzić spory kłopot. Pomyślimy o tem, a tymczasem nie trzeba przyjmować asekuracji transportów, idących przez niego. Należy je kierować na innych naszych ludzi.
Kantorzysta skłonił się i wyszedł.
Pan Landsberger został sam. Przechadzał się po pokoju, uderzając laską w dywan.
— A to szelma Weinman — pomyślał — nie dość, że mi wlazł pod bok i robi konkurencję, ale