Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Fryga musiał użyć całej władzy nad sobą, ażeby grą muskułów swej ruchliwej twarzy nie dać poznać lichwiarzowi całego zdziwienia z tego niespodziewanego obrotu rzeczy. Zdołał tylko odpowiedzieć:
— Zgoda. Kiedyż dostanę pieniądze?
— Pan pewno nie masz blankiet wekslowy? Niech będzie dzisiaj wieczorem. I pamiętaj pan, między nami wszystko cicho — sza...
Fajnhand roześmiał się szerokim, głośnym śmiechem.
Za chwilę „Fryga“ zbiegał ze schodów. Był trochę oszołomiony. Biegł przez ulicę, gwiżdżąc pod nosem coś z „Mamy Angot“; to dowodziło, że był zaskoczony niespodzianie przez wypadki.
Niedługo znalazł się na Daniłowiczowskiej. Wpadł do knajpki, położonej w tyłach ratusza, gdzie go znali dobrze, i zadysponował kieliszek miętówki i przekąskę. Siedział tam blisko kwadrans zamyślony. Palcem, umaczanym w rozlanem piwie, kreślił jakieś plany i znaki na stole. Wreszcie podniósł głowę.
— Mam! — rzekł do siebie.
Myśli jego powoli wyjaśniły się. Rozumował tak: Musiał mimowoli, przypadkowo trafić na coś bardzo poważnego, skoro Fajnhand, lichwiarz, od którego gorszego nie znała Warszawa, chciał go przekupić. Zapewne, że nic dotąd nie wiedział, ale tem ciekawsza była gotowość Fajnhanda, na prostą tylko wzmiankę o Apenszlaku i Lurjem dać