Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kogóż takiego? — rzekł ajent, udając zakłopotanie.
— Ma się rozumieć, kogoś odpowiedzialnego.
„Fryga“ chwilę milczał.
— Przecież nie poręczą za mną — roześmiał się z pewnym przymusem — ani Apenszlak, ani pan Natan Lurje...
Fajnhand rzucił nań ukośne spojrzenie.
— Skąd panu przyszli do głowy te panowie? — zapytał powoli.
— Tak sobie. Ot, widziałem ich dzisiaj rano, biegnąc za interesami, wychodzących z tego domu. Przypuszczam, że pewno byli u pana. To mnie nawet naprowadziło na myśl zwrócenia się do pana z moim kłopotem... Czy oni także pożyczają?
Fajnhand był ciągle poważny.
— Pożyczają i nie pożyczają...
Zamyślił się. Po chwili zwrócił się do „Frygi“:
— Panie Fryge, ja się namyśliłem. Ja panu dam te sto pięćdziesiąt rubli bez żadne poręczenie na pański jeden napis. Ja panu nawet dam dwieście rubli... Fajnhand lubi pokazać swoje przyjacioły, co un jest wart. Ale pod jeden warunek. Pan potrzebujesz nie dowiadywać się tak bardzo, kto bywa w mojego domu. To panu jest wcale niepotrzebne, a nawet ja panu co powiem, to może być niezdrowe... Pan za to możesz mi oddać przysługę. Jakby kto co gadał o mnie, pan potrzebujesz przyjść i powiedzieć mnie. Fajnhand zna się na grzeczności.