Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a coraz cięższy. Sypiał po skwerach, całymi dniami nic nie jadał, chodził w dziurawych butach, a raczej bez butów. Pół roku takiej nędzy zdołało przytępić w nim uczucia moralne. Zaznajomił się z różnymi włóczęgami i ze złodziejami pobytowymi.
Pewnego razu, kiedy mu bardziej doskwierały głód i zimno, poszedł z dwoma innymi, więcej zresztą może przez ciekawość, niż z chęci współdziałania, na wyprawę złodziejską. Kiedy oni kradli, on stał przed domem. Schwytano ich wszystkich trzech. Znalazł się w więzieniu.
Było to straszne przebudzenie z ciężkiego odrętwienia, w jakiem od pół roku pozostawał. Wszystkie zdrowsze instynkty, cała wrodzona uczciwość podniosły głos w jego piersi. Zanim osądził go sąd, już sam został przez siebie osądzony. „Powinienem był pracować, jako robotnik, jako stróż — mówił sam do siebie — albo umrzeć z głodu“.
Do więziennej jego celi, pełnej dla niego podwójnego mroku, zstąpił jednak niedługo jaśniejszy promień.
Józefowi wyznaczono obrońcę z urzędu. Był to znany nam adwokat „Julek“. Nazwisko podsądnego odrazu zwróciło jego uwagę. Brat młodszy adwokata znajdował się na tej samej pensji, co i Józef; stąd znajomość. Przybyłemu do więzienia w celu naradzenia się z klientem prawnikowi Józef omal do nóg się nie rzucił. Z gorzkiemi łzami wyznał wszystko, od początku do końca.