Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cierpliwie po pokoju, naraz przystanął i uderzył laską w podłogę. Był to gruby izraelita w długim surducie, o dużej czarnej brodzie.
— No, ja nie rozumiem, co to jest! — zawołał, nie zwracając się specjalnie do nikogo — godzina jedenasta, ja się spóźnię na giełdę... Kasa ma być otwarta o wpół do dziesiątej, a tu dotąd jeszcze nic nie widać... Ja mam odebrać pieniądzów, ja potrzebuję kryć jeszcze dziś. Ja mogę stracić...
Alokucja ta wywarła na zgromadzonych znaczne wrażenie. Dało się słyszeć jeszcze kilka wykrzykników, niektórzy z interesantów podnieśli się z ławek i zaczęli coś szeptać...
Z głębi pokoju, z za kratki, wyszedł młody człowiek, jasny blondyn, w złotych binoklach, pełen elegancji.
Proszę szanownych państwa — rzekł, wyciągając rękę gestem pełnym wdzięku — wybaczyć chwilowe spóźnienie się naszego kasjera. Posłaliśmy już po niego do domu.
— Co to jest spóźnienie! Ja w interes nie rozumiem spóźnienie — przerwał mu zapalczywie gruby kupiec — ja mogę mieć stratę...
— A jak un jest w Ameryke! — przerwał jakiś mały z żółtym zarostem żydek za plecami blondyna.
Kilka osób się roześmiało. Blondyn zupełnie był zdetonowany. Postał jeszcze chwilkę, a następnie szybko wyszedł do następnych pokojów. Tutaj nie widać było interesantów, znajdowali się tylko sami pracownicy. Wszyscy byli jakgdyby pomo-