Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Trzeba się starać odsuwać od siebie tę myśl. A oto, widzę — dorzucił naraz doktór, spojrzawszy na stojący obok stolik — karmisz się pan ciągle gazetami, które nie mają nic lepszego do roboty, jak tylko puszczać w świat najniedorzeczniejsze pogłoski co do stanu śledztwa... A to co znowu? Książki firmy...
— Sprawdzałem je trochę.
— Tego tylko potrzeba. Pan widocznie źle sobie życzysz.
Starzec znów westchnął.
— Widzę — ciągnął doktór — że trzeba się będzie inaczej wziąć do pana. Oto lekarstwo, które zapisuję tymczasem. Jutro będę z kolegami; zrobimy konsyljum. A teraz chciałbym się zobaczyć z panną Felą.
— Czy koniecznie? — zapytał trochę bojaźliwie starzec.
— A widzisz pan — napół roześmiał się doktór — jakie z pana niepoprawne dziecko... Jak tylko chcę sobie znaleźć sumienną wykonawczynię moich zleceń, w tej chwili pan próbujesz mi się wymknąć. Nic z tego. Koniecznie trzeba poprosić pannę Felę.
— Ha kiedy tak, zadzwoń pan.
Za chwilę ukazał się lokaj, któremu stary bankier przerywanym głosem wydał odpowiedni rozkaz, a w dwie minuty potem na progu gabinetu stanęła postać niewieścia.
Była to kobieta najwyżej lat trzydziestu dwóch