Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czyż dlatego miałem może darować firmie Ejteles i Sp. ciężko zapracowane pieniądze?
Przez chwilę trwało milczenie.
— Cóż dalej? — pytał sędzia śledczy.
— Widząc jakiś niezwykły stan Halbersona, dla którego, mówiąc nawiasem, żywiłem zawsze pewną sympatję, stanąłem przy kratce i zacząłem pytać, co mu jest. „Nic” odparł z gwałtownym gestem. Po chwili spojrzał na zegar. „Ach, już tak późno!” zawołał, a potem, jakby sobie coś przypomniawszy, dodał: „Dobrze, że tu jesteś, panie Janie, zrobisz mi pewną przysługę. Sam spieszę się bardzo, bądź łaskaw wyręczyć mnie i zanieść „Staremu (tak zazwyczaj nazywaliśmy pana Ejtelesa) tę kopertę. Jest w niej „wyraz”.
— Więc pan wiedziałeś, co zawierała koperta? — przerwał sędzia.
— Wiedziałem. Uczyniłem tedy stosownie do prośby kasjera, a on jeszcze został. Dziwiło mnie to nawet, że pomimo pośpiechu, o którym zapewniał, nie wychodził wcale.
— Czy przy tem wszystkiem byli jacy świadkowie?
Janek zamyślił się.
— Żadnych — odrzekł po chwili. — Halberson i ja wychodziliśmy później, aniżeli wszyscy. Ostatni był zawsze Halberson. On zanosił zwykle do „Starego” wyraz od kasy i klucze od biura.
Janek naraz zatrzymał się.
— Ach! — zawołał, uderzając się w czoło. —