Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chcesz?... Ile razy o tem mówię lub myślę, to mnie bierze. Teraz będę spokojny. — Widzisz, mój stary, żeby przyjść do tego, co może stanowić nasz wspólny interes, muszę zacząć zdaleka. Muszę ci wyjaśnić rację mego postępowania...
— Po co? — przerwał Robak.
— To potrzebne. — Musimy się, widzisz, porozumieć... Znamy się nie od dzisiaj... Sądzę, że razem zrobimy ten, a może i inne interesa. Możesz mnie zrozumieć. Zechcesz ze mną iść? — dobrze... Nie? — drugie dobrze... Ale, żeby wreszcie, jak przed chwilą, nie dochodzić do gróźb denuncjacji, trzeba się porozumieć... Nieprawda?
— Może masz i rację — szepnął Robak.
— Mam ją — odrzekł pan Onufry. — Mam ją niewątpliwie. A więc słuchaj, stary... Ja, jak mnie widzisz, ja Onufry Leszcz, były komornik, syn praczki z Krzywego-Koła, wówczas popychadło wszystkich, piętnastoletni chłopiec, powiedziałem sobie: „będziesz miał kamienicę na Starem-mieście“... I mam ją.
— Na Kapitulnej... — rzucił szyderczą nieco uwagę Robak.
— To mniejsza. Później powiedziałem sobie, że w pewnej chwili życia muszę... rozumiesz, muszę — pan Onufry wypowiedział te dwa wyrazy z naciskiem — muszę mieć miljon...
— Milion?
Robak podniósł się z krzesła i teatralnym ruchem wysunął naprzód. Oddał głęboki ukłon Onufremu... Rzekł:
A tout seigneur tout honneur... Nie rozumiesz tego?