się leżącym na biurku dużym nożem myśliwskim, służącym do rozcinania kart.
Wreszcie, Robak podniósł się i zbliżył się do Onufrego. Wyciągnął doń rękę.
— Wybacz — rzekł — nie miałem racji...
Pan Onufry wybuchnął szerokim, dobrodusznym śmiechem, który wstrząsał całą jego figurę.
— Tak, to cię lubię, mój Robaczku... Tak, to rozumiem... Siadaj.
Robak usiadł.
— I ażeby ci dowieść, że ze mną można rozsądnie gadać, oto czerwona dziesięciorublówka...
Banknot zniknął w kieszeni Robaka.
— Tylko nie zachoruj mi znów na białą gorączkę — upominał pan Onufry po ojcowsku.
— Nie ma z czego... Zrobił z westchnieniem uwagę Robak.
— I posłuchaj mnie... Mam z tobą, do pogadania.
W pokoju przez dłuższą chwilę panowała cisza.
Pan Onufry wstał z po za biurka i przechadzał się po pokoju. Na jego szerokiej twarzy widać były chmury myśli. Brwi marszczyły się i ściągały w energicznym wysiłku. Robak w kącie czekał. Leszcz zatrzy-