Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Żegnali się, jak gdyby przewidując, że się nigdy nie zobaczą. Serce mu pękało. Między piątą a szóstą rano, zamieniwszy z nią ostatni pocałunek, wyszedł. Sień była otwarta... O tej godzinie już zaczynało dnieć... Ach!... przypomina sobie... Wychodząc na ulicę, słyszał za sobą kroki. Obrócił się i widział idącego zapewne na prymarję właściciela kamienicy pana Leszcza... Niewątpliwie, pan Onufry Leszcz musiał go widzieć... Może to zaświadczyć!...
Była to nader, ważna okoliczność. Ustanowiono, że zabójstwo według wszelkiego prawdopodobieństwa zostało spełnione po piątej rano. Mówiła zatem opinja lekarzy, odbywających sekcją; zdawały się dowodzić wskazówki stojącego na stoliku zegaru, który zatrzymał się o 5-ej minut 6, spadłszy na ziemię zapewne w chwili upadku księdza... Jeśli w samej rzeczy Stefan mógł udowodnić, że o wpół do szóstej lub nawet o szóstej rano znajdował się na Kapitulnej, w żadnym razie nie mógł być uważany za zabójcę, który o 5-ej minut 6 dokonał zbrodni w Rogowie... Odległość pomiędzy Warszawą a Rogowem w najlepszym razie można było przebyć we dwie godziny.
Jedno nieprzyjemnie uderzyło sędziego. W objaśnieniu chłopca na jedno i drugie zapytanie, znalazło się na dnie nazwisko pana Onufrego Leszcza. P. komornik, którego poczciwa mina wystarczała dla sąsiadów, nie cieszył się zbyt świetną opinją w dawnem sądownictwie. Krążyły o nim z cicha wieści niezbyt pochlebne... Były to jednakowoż tylko wieści. Obecnemu właścicielowi kamienicy przy ulicy Kapitulnej nie można było zarzucić