Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy dojeżdżali do Pragi, chłopiec po chwili zaczął rozumować. Odurzenie, w które go wprawił straszny widok, ujrzany w sypialni księdza, przechodziło. Zaczynał rozumować, co się stało. Przejmująca tym razem świadoma boleść przeszyła mu serce. Jego dobrodziej i jedyny przyjaciel, ksiądz Andrzej, tak dla niego zawsze dobry, tak kochający, nie żyje!! Stefek zakrył rękoma twarz i załkał, jak dziecko...
Te łzy uspokoiły go nieco. Jednocześnie przyszła mu do głowy nowa myśl, myśl egoistyczna. Ten okropny wypadek zmienia całkowicie jego własne położenie. Tracił wprawdzie najlepszego opiekuna, ale jednocześnie odzyskiwał swobodę. Nic go teraz nie krępowało... Stefek był już dużym chłopcem i rozumiał praktyczne potrzeby życia; rzecz prosta, nasunęło mu się zaraz pytanie, co będzie robił, z czego będzie żył... Na to pytanie, nie miał na razie odpowiedzi. Przypomniał sobie wprawdzie, że ksiądz nieraz mówił, iż po jego śmierci nie będzie potrzebował się troszczyć o kawałek chleba... Ale... Bądź co bądź, cokolwiek się stanie, tymczasem dziś nie był zmuszony wyjechać daleko. Mógł jeszcze zobaczyć ją.
Rodzaj cierpkiej radości napełnił serce młodego chłopaka.
Wkrótce załatwił zlecenia dane mu przez księdza wikarego. Bezładnie, ze łzami w oczach, opowiedział staremu prawnikowi fatalny wypadek i pytał o polecenia. Starzec był jakby ogłuszony tą wieścią.
— Nie wiem... zobaczę! — mówił. — Dam tutaj znać prokuratorowi... Przyjadę na miejsce...