Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słuchaj, mój chłopcze — rzekł do niego — jest i dla ciebie robota...
Stefek spojrzał na wikarego zdziwiony.
— Niewątpliwie powodem zbrodni jest rabunek... Ksiądz Andrzej miał w domu pieniądze. Pokazywał mi je jeszcze parę dni temu i mówił, że odebrał od swego przyjaciela, mecenasa z Warszawy... Znasz go przecie?
— Znam — odpowiedział Stefek machinalnie.
— Te pieniądze miały być umieszczone na hypotece... Tylko mecenas będzie mógł wiedzieć, czy przypadkiem nie zostały już umieszczone... Wreszcie, on prowadził wszystkie interesa księdza Andrzeja...
Stefek spoglądał pytająco na księdza wikarego.
— Otóż trzeba go natychmiast zawiadomić o nieszczęściu...
— Stefek czekał.
— Siadaj na bryczkę i pędź co koń wyskoczy do Warszawy. Zdaj relacją mecenasowi i wracaj... Rozumiesz?
— Rozumiem.
— Możesz tu być potrzebny...
Stefek, machinalnie posłuszny słowom księdza wikarego, wyszedł.
Za kwadrans, bryczka wyjeżdżała z wrót plebanii. Powoził pastuch, bo fornal pobiegł do wójta.
Świeże powietrze pól oddziałało uspokajająco na Stefka. Czuł zamęt w głowie; gorączka trwała ciągle. Ale mógł teraz zebrać myśli. Była wczesna wiosna. Zieloność zaledwo zaczęła się ukazywać. Powietrze było świeże i czyste...