Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jednego ze słuchaczy... Ostateczny rezultat pomimo to zdawał się być dla jego klijenta niepomyślnym.
Adwokat „Julek“ przechadzał się obecnie zadumany pomiędzy grupami, które się zebrały za kratkami. Jego czoło było ciągle powleczone chmurą. Wzrok jego błądził po sali bez celu, przesuwając się po srebrnych gwiazdkach u fraków kolegów, twarzach dam, ugrupowanych w głębi i wysmukłych filarach, podpierających sklepienie sali.
Wtem mimowoli zatrzymał się. Na twarzy jego wybiło się zdziwienie. Przez chwilę przyglądał się uważniej jednemu punktowi w głębi sali...
I doprawdy było się czemu dziwić. Pomiędzy publicznością, przysłuchującą się sprawie, adwokat „Julek“ ujrzał niespodziewanie twarz, która zdawała mu się jak dwie krople wody podobną do twarzy oskarżonego. Te same rysy regularne, miękko zaokrąglone, te same wielkie błękitne oczy, ta sama słodycz w spojrzeniu...
Adwokat mimowoli przetarł sobie oczy.
— Rzeczywiście — mruknął przez zęby — sprawa mnie rozstraja... Zdaje mi się, że widzę wszędzie twarz tego chłopca!
Ale jeszcze dwa czy trzy rzuty oka przekonały go, że bynajmniej nie było to złudzenie... Sobowtór oskarżonego tem różnił się od niego, że tutaj ta piękna, idealnego rysunku główka była osadzona na wiotkich ramionach młodego dziewczęcia. Otaczały ją sploty włosów złotopopielatego koloru, a ubierał zręczny, chociaż dość skromny kapelusik... W każdym razie podobieństwo było uderzające!