Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przypomniał zgubne omyłki sądowe, dowodził nicości poszlak i zeznań, które walczyły przeciwko oskarżonemu, przyznawał wprawdzie, że chłopiec był lekkomyśny, ale twierdził na zasadzie zeznań świadków, że kochał z głębi serca swego opiekuna, który mu odpłacał szczerą przychylnością...
— Pan prokurator odpowiada na to: „hipokryzyą!“ wołał adwokat „Julek“, ale dość spojrzeć na twarz oskarżonego w tej chwili, dość posłuchać jego łkań, ażeby przyjść do przekonania, że nie może tu być mowy o hipokryzyi... A jego zachowanie się w pierwszych chwilach, kiedy zabójstwo zostało odkryte!.. Jego boleść, o której mówią wszyscy świadkowie!.. W tej sprawie, pomimo wszystko, co twierdzi urząd oskarżający, jest wiele niewytłumaczonego... Są dane za, są i przeciw. Jeśli oskarżenie powołuje się na fakta i świadków, których powagę, sądzę, przed chwilą osłabiłem, to my mamy alibi, któremu bądź co bądź nie ma powodu nie wierzyć... W tem starciu dwóch prawd, z których nie wiemy, jaka jest rzeczywistą, może ostatecznie roztrzygnąć tylko ten głos wewnętrzny, który tak często budzi się w naszem sercu, ażeby zdecydować najważniejsze kwestje. Ów głos powiada mi, że to dziecko nie może być winnem strasznej zbrodni, którą mu przypisują.... Dość spojrzeć w jego oczy w tej chwili pełne palących łez!
W sali godzono się na jedno. Walka, jaką podjął obrońca, była prowadzona z sercem i talentem. Potrafił on zachwiać znów na krótką chwilę przekonaniem nie-