Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/375

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A proszę się pokłonić panu Salomonowi — rzekł.
Wstał z krzesła.
Pan Onufry schował tymczasem kopertę i weksel do szuflady biurka, zamknął ją na klucz, i spoglądał teraz z miną nieco drwiącą na podnoszącego się Jastrzębskiego.
— Jeszcze słówko rzekł.
Młody człowiek spojrzał nań zdziwiony.
— Cóż takiego? — pytał z pewną niecierpliwością. Wybaczy pan, ale nieco mi się spieszy....
— O, to zajmie nam bardzo niewiele czasu... Ośmieliłbym się zadać szanownemu panu jedno pytanie.
— Jakie?
— Czy pan dobrodziej nie jest przypadkiem kuzynem i spadkobiercą nieboszczyka księdza Suskiego?
Te słowa widocznie zastanowiły Jastrzębskiego.
— Przypuśćmy... Zkąd to pana interesuje?
— Z powodu spadku...
— Nie rozumiem.
— Widzi pan, bardzo być może, że byłbym wstanie dać niektóre wskazówki co do spadku pozostałego po nieboszczyku.
— Pan?...
— Tak jest... ja. Wszak prawda, że po śmierci księdza nie znaleziono tych znaczniejszych pieniędzy, o których tyle opowiadano?
— W samej rzeczy...
Uwaga Onufrego skierowała myśli młodego czło-