Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/373

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To też możemy tymczasem mówić o interesie bez niego — ciągnął Onufry.
— Pan tak sądzi?
— O tak... tembardziej, że właściwie pan Salomon miał nas ze sobą skomunikować, co wreszcie jest już zrobione.
Jastrzębski spojrzał z pewnem zdziwieniem na Onufrego.
— Trzeba panu wiedzieć, że Salomon wskutek nieprzewidzianych okoliczności, nie mógłby panu dziś usłużyć, a ponieważ nie chciał pana narażać na zawód zwrócił się do mnie.
— Tak?...
Na twarzy Onufrego widać było nieprzyjemne zdziwienie.
— O, niech pan się nie obawia... Ja jestem samą dyskrecją. Salomon mnie zna oddawna, i wie, że można mnie ufać bezwzględnie. Interes objaśnił mi szczegółowo, i rozumiem całą jego delikatność.
Jastrzębski był przez chwilę niezdecydowany.
— Wreszcie — rzekł — jak panowie uważacie...
Przez krótką chwilę panowało milczenie.
— Ten Salomon — zaczął znowu Onufry spóźnia się obrzydliwie... A możebyśmy załatwili interes tymczasem i bez niego?
— Jak pan sądzisz!..
— Mniemam, że tak będzie najlepiej.
— Rzeczywiście. Co prawda, spieszę się...
— W takim razie odrzekł Onufry — oto pieniądze...