Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co za robota?
— Zobaczy pan mecenas. Musi być sporo ciekawego! Tymczasem przypominam, że pan Solski czeka na pana mecenasa...
— Ach, prawda!...
Julek pożegnał się z „Frygą“ i wybiegł...
Na trzeci dzień rano około ósmej, jakiś nizki, niepokaźny człowieczek, licho ubrany, z nieuczesaną brodą i czarnemi zawiesistemi wąsami, zbyt wielkiemi na jego małą figurkę, kręcił się po Kapitulnej ulicy.
Nieznajomy zdawał się czegoś oczekiwać.
Nie można przysiądz, czy wypadkiem, którego oczekiwał, nie było ukazanie się pana Onufrego. To pewna, że majestatyczny widok właściciela kamienicy na Kapitulnej, wychodzącego, jak zwykle co rano, do kościoła, zwrócił jego specjalną uwagę.
Mały człowieczek przez długą chwilę przyglądał się z ukosa byłemu komornikowi; wyprzedził go nawet o kilka kroków, zatrzymał się jak gdyby coś poprawiając przy obuwiu, a tymczasem latającemi oczkami i bacznie znowu wpatrywał się w szerokie oblicze pana Onufrego.
Jeszcze przez chwilę szedł za zacnym kamienicznikiem, jak gdyby studjując jego ruchy i sposób trzymania się.
Wreszcie zawrócił.
Znalazł się znowu na Kapitulnej. Teraz włożył ręce w kieszenie i zaczął się włóczyć powoli po ulicy, czytając karty oznajmiające o mieszkaniach do wynajęcia. Czytał je skrupulatnie jedną po drugiej, nad niektóremi zasta-