Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pominał sobie jego nieprzeparte argumenta... W oczach robiło mu się ciemno...
Bo też w samej rzeczy, mowa prokuratora stanowiła arcydzieło logiki i energii. Oskarżyciel, przypomniawszy w dwóch słowach postać zacnego starca, którego siwe włosy szanowano powszechnie, i stosunek księdza Andrzeja do oskarżonego, który wszystko zawdzięczał kapłanowi, przeszedł do poszlak walczących przeciw niemu, rozbierał je punkt po punkcie, szczegół po szczególe. Zestawił zeznania świadków, wyjaśnił punkta niezrozuzumiałe, dowodził nieprawdopodobieństwa wykrętnych objaśnień oskarżonego. Był to skończony obraz zbrodni i jej pobudek. Twarze wszystkich obecnych okazywały, że jak przed chwilą mogła być jeszcze wątpliwość, teraz ostatni jej cień zniknął...
Logika prokuratora była zabijająca. Ostrzegł on sędziów przed zwodniczemi pozorami, w jakie przypadek ubrał postać oskarżonego. Łzy, które płynęły z jego oczu, wskazywał, jako jeden jeszcze dowód hipokryzyi i głębokiego zepsucia moralnego. Narysował wreszcie obraz tego młodzieńca, syna nieznanych rodziców, którego zacny kapłan przygarnął do siebie, kształcił, odziewał, żywił, psuł swą względnością i który za te wszystkie dobrodziejstwa, zapłacił straszną zbrodnią...
— Co było pobudką zbrodni? — pytał oskarżyciel. Odpowiedzi na to naturalne pytanie trzeba szukać w wstrętnem zepsuciu moralnem oskarżonego, w jego przedwczesnej przewrotności... Świadkowie powiedzieli nam, że wydalono go ze szkół z powodu złego prowadzenia się, chociaż powinien był, korzystając z szlachetnej