Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lada fałszywy krok, lada stukniecie mogły mu sprowadzić na kark „Mamę Gilotynę“ i całą jej służbę. Już pięści megery były coś warte, a cóż dopiero mówić o możebnem zetknięciu z policją i przedstawicielami prawa.... Wreszcie cała gra zostałaby straconą. Trzebaby się nazawsze pożegnać z banknotami i złotem, którego miły ciężar czuł w kieszeniach — i z urzeczywistnieniem projektów Onufrego...
To też twarz Robaka przybrała wyraz serjo.
Serce mu biło mocniej niż zwykle, gdy przy pomocy małych obcążków wydobywał z futryny drzwi przytrzymujące je haczyki. Drzwi były otwarte.
Przysłuchiwał się przez chwilę, czy na schodach nie słychać żadnego szmeru. Nic...
Jeszcze raz zwrócił spojrzenie w stronę pokoju.
Na biurku stała lampka, obrzucając wązkim pasmem światła część pokoju; reszta gabinetu była pogrążona w ciemności. Obok lampki leżał rewolwer i bokser.
Robak skierował się do biurka i wziął wszystkie trzy narzędzia.
Powoli, starając się robić jak najmniej hałasu, ale krokiem zdecydowanym, posunął się ku drzwiom.
Raz należało ztąd wyjść.
Wziął już za drzwi... — Gdy wtem do uszu jego doleciał jakiś szmer. Robak zatrzymał się. Na jego twarzy wybił się żywy niepokój. Nie mógł na razie określić, zkąd ów szmer dochodził...
Upłynęła sekunda śmiertelnej niepewności.