Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Takie wykrzykniki wyrywały się z ust patrzących. Rzeczywiście, powierzchowność oskarżonego przemawiała nieskończenie na jego korzyść, zdawała się usuwać bezwzględnie przypuszczenia winy. Była ona sympatyczna, jak rzadko.
— To niczego nie dowodzi, perorował poważny jegomość o minie profesora, Lavater powiadał....
Przyjrzyjmy się oskarżonemu.
Można mu dać zaledwo od ośmnastu do dwudziestu lat wieku. Był szczupły i, pomimo że z głębi ławy oskarżonych wyglądał tylko jego biust, widocznie wysoki. Jego twarz zarysowana regularnie, oświetlona dużemi błękitnemi oczyma, miała wyraz łagodności i słodyczy. Zdawała się ona stworzona do uśmiechu i szczęścia. I w tej chwili ze łzami w oczach, z twarzą, zaczerwienioną od płaczu, podobnym był więcej do dzieciaka, którego karcą za jakieś drobne przewinienie, niż do zbrodniarza, któremu groziły długie lata ciężkich robót...
Zbrodnia, o którą go oskarżano, rzeczywiście wołała o pomstę do nieba; było to morderstwo na osobie poczciwego starca, który go wychowywał i opiekował się nim, morderstwo w celu rabunku...
W roku 1880, kiedy się zaczyna nasza opowieść w całej Warszawie mówiono tylko o sprawie zabójstwa w Rogowie. Pisały o niej dzienniki, interesowała się opinja, podawano sobie o niej dziwne wieści i szczegóły.
Jak widzimy, ostatni akt, tego dramatu zgromadził również licznych i ciekawych widzów.
We wsi Rogowie, położonej w pobliżu Warszawy, zaledwo o dwie czy trzy mile od miasta, zamordowany