Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zagłębił się przez chwilę w czytanie; następnie przerzucał tylko kartki. Na twarzy jego ukazał się złośliwy uśmiech. Rzekł sam do siebie:
— Pokazuje się, że nawet największe łotry robią czasem głupstwa... Exemplum — „Sęp“. Pisać pamiętnik... fi!.. Sentymentalne, niemodne, a przedewszystkiem — kompromitujące.
Znów czytał coś w zeszycie.
— Widzisz, Robaczku, — ciągnął, sam grożąc sobie na nosie — masz naukę moralną... Niby jesteś mądry, a możesz tak samo wpaść... Pamiętaj!
Roześmiał się głośno.
— Dość tego — rzekł wreszcie.
Teraz ostatecznie przystąpił do podziału papierów.
Niektóre wprost wrzucał do szuflad biurka.
— To rachunki z zarządu domem... Niepotrzebne mruczał pod nosem.
Z drugiej kupki wybrał dwa lub trzy papiery, a resztę odrzucił.
— To rachunkowość z „Mamą Gilotyną“... Weźmy parę kawałków na pamiątkę. Zawsze to kompromituje trochę sławnego doktora Ericksena, szwedzkiego uczonego... — roześmiał się głośno — że się bawi w takie przedsiębiorstwa, jak szynk Maison Noire!..
Resztę zagarnął całą masą i zawinął w wydobytą z kieszeni gazetę.
— To się przyda! — mruczał pod nosem. — Jakieś zygzaki, zawroty głowy... cyfry... listy... słowem coś czego nie rozumiem ani w ząb. Tem lepiej!.. Musi