Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozstrzygała ona bez apelacyi wszelkie spory, wynikające pomiędzy gośćmi, godziła zwaśnionych, wyrzucała za drzwi robiących skandale, które przekraczały dozwoloną miarę. Powagę jej utrzymywała herkulesowa siła...
Po izbach uwijało się dwóch czy trzech młodych łobuzów, najczęściej rekrutowanych z liczby gości i nie popasających długo na posadzie garsona. Nad nimi znowu zwierzchnią władzę dzierżył mąż, czy też kochanek „Mamy Gilotyny“, Ernest, niegdy złodziej kieszonkowy, który uważał za właściwe porzucić dawną profesję dla ostatecznego pozyskania względów herkulesowej gospodyni „Czarnego domu“. Był to typ tak zwanego przez paryżan „pale voyou“ mizerny, chudy, nizki, z żółtemi włosami, przylepionemi do skroni i bezczelnem, zezującem spojrzeniem.
„Mama Gilotyna“, starsza od niego o lat trzydzieści, miała dwie namiętności: do absyntu z anyżówką — i do swego Ernesta. To też za czarnym bufetem odbywały się od czasu do czasu sceny zazdrości, z których biedny Ernest nie zawsze wychodził cało...
W samej knajpie potężna „Mama Gilotyna“ umiała utrzymać porządek. Zabójstwa prawie się tutaj nie zdarzały... Bójki kończyły się zawsze na ulicy. Wprawdzie obcy, który tu wszedł, mógł być pewny, że w dwie minuty jego kieszenie zostaną oczyszczone do dna, ale była to prawie jedyna poważniejsza niedogodność, jaka go spotykała.
Zato — jeśli tylko komu nie przyszło do głowy wziąć go za ajenta policyjnego — mógł swobodnie ob-