Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mecenas powiada, że tu jest jedna panienka, co ma też nieszczęście, co ją prześladują i że trzeba tę panienkę gdzie ukryć choć na parę dni... czy bym na to, co nie poradził?... Pokalkulowałem głową i pomyślałem, że, jako ja mieszkam na Nowej Pradze, to nie może być lepszego schowania, jak u mnie...
Świecące oczy posłańca prześladowały Jadzię. Powoli jednak zaczęła ona przychodzić do przekonania, że posłaniec jest najpoczciwszym w świecie człowieczyną.
Zapytała lękliwie:
— Czy macie żonę albo dzieci?
— Nie... Jestem sam. Żona nieboszczka umarła mi już dwa lata temu... Świeć Panie nad jej dusza... Ale to nic proszę panienki. Ja zostawię panience moja izbę, a sam pójdę spać do sąsiadów...
Po chwili ciągnął.
— Tedy pan mecenas, jako mnie zna dawno, powiada zaraz: dobrze. I dał mi ten list i kazał, żebym poszedł po panienkę na Leszno. Tak też zrobiłem... Mówił mi pan mecenas, żeby przeprowadzić panienkę najdalszą drogą, żeby nas nie spotkali... I dla tego właśnie tak kołujemy.
— Aha!..
— Jutro rano ma być u panienki pan mecenas i jeszcze jakiś pan i jakaś pani... Prosił, żeby się panienka spodziewała o dziesiątej.
Gdyby Jadzia miała jakie wątpliwości, takowe musiałyby w tej chwili zniknąć.
Posłaniec po chwili namysłu dorzucił: