Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jóźwikowa wzięła list z ręki ciągle ukrytego w półmroku posłańca. Przez chwilę wahała się.
— Kiedy ma być odpowiedź — rzekła — możebyście tu weszli... zaczekać?
— E, nie. Zaczekam w sieni.
— Jak wolicie...
Przymknęła drzwi i skierowała się do Jadzi, oczekującej z niepokojem tego zapóźnionego listu.
Dziewczę rozerwało kopertę.
Przeczytała list raz i drugi raz; zdawała się go nie rozumieć... Wreszcie podniosła głowę. Wyraz twarzy miała zmieniony. W oczach jej błyszczały wielkie łzy.
Nic nie mówiąc, pobiegła do swego pokoju, wzięła ztamtąd zarzutkę i woreczek i wróciła do Jóźwikowej.
Stara kobieta patrzyła na nią, nic nie rozumiejąc.
Jadzia rzuciła się w jej objęcia i głosem przerywanym od wzruszenia mówiła:
— Wychodzę... muszę iść... później dowie się pani wszystkiego.
Wybiegła do sieni. W półmroku rysowała się wysoka postać posłańca.
— Prowadźcie mnie... — rzekła gorączkowo.
Poszli.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

List, który wywarł tak dziwny obrót rzeczy, brzmiał jak następuje:

„Szanowna Pani!
W tej chwili dowiedziałem się, że wbrew wszelkiemu oczekiwaniu panna Śniadowicz wniosła