Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W parę minut potem wychodził z kościoła... Na wychodnem rzucił jeszcze następujące słowa:
— To moje ostateczne warunki... Jutro zobaczymy się, tak jak dziś, ale u Reformatów.
Wyszedł, przeżegnawszy się nabożnie w progu.
Kobieta została długo w ławce, zamodlona... Jej czarną woalkę łzy przyklejały do twarzy.
Kiedy pan Onufry znalazł się z powrotem na skwerze, fałszywy posłaniec Robak przechadzał się koło wodotrysku, jak gdyby oczekując jakiego wczesnego kursu.
Pan Onufry przywołał go skinieniem ręki. Robak przybiegł z pośpiechem, kłaniając się nizko.
— Słuchaj — pytał pan Onufry — czy wczoraj dziewczyna, wychodząc z Kruczej z pensji, miała przy sobie jakie zawiniątko?.. jaki pakiecik?..
Robak namyślał się.
— A może jej galant trzymał co? — pytał dalej b. komornik.
— A... już wiem... miała...
— Co?
— Maleńki woreczek skórzany... rodzaj sakwojażyka.
Robak pokazywał rozmiar woreczka.
Pan Onufry machnął ręką...
— Przypuszczałem... — rzekł tylko.
Namyślał się przez chwilkę.
— Słuchaj — rzekł do Robaka — do trzeciej masz czas... Rób, co chcesz, śpij, baw się... Ale nad wieczorem będziesz miał robotę...