Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sukni za czarną woalką... Ginęła ona prawie w głębi ławki.
Były komornik skierował się w tę stronę i zajął miejsce w następnej ławce, po za kobietą. On z kolei zniknął prawie w głębi ławki. Ukląkł i zdawał się pogrążony w modlitwie.
Po chwili uniósł cokolwiek głowę.
Spoglądał uważnie na wszystkie strony. W pobliżu nie było nikogo. Ciszę panującą w koście przerywały tylko słabo dochodzące do tego kąta słowa kapłana i szepty modlących się.
— Jestem... szepnął pan Onufry do kobiety.
Odpowiedź dała na siebie czekać chwilkę, Wreszcie kobieta odrzekła również szepcząc:
— Jak pan widzisz, i ja także. Jestem na pańskie rozkazy.
W głosie jej czuć było łzy.
— Książka do nabożeństwa jest? — pytał były komornik.
Przez chwilę panowało milczenie.
— Nie... — odrzekła wreszcie kobieta.
Ta wiadomość zrobiła widocznie przykre wrażenie na pana Onufrego... Po chwili dopiero rzekł nieco zmienionym głosem:
— To źle... bardzo źle...
— Źle? — powtórzyła szeptem pytanie kobieta.
— Od tego zależało wszystko... — tłumaczył były komornik.
Przez chwilę panowało znów ambarasujące milczenie. Widocznie ani mężczyzna ani kobieta nie chcieli,