Oczy dziewczęcia zapaliły się ponurym ogniem.
Chciała coś powiedzieć. „Julek“ dał jej znak, ażeby nie przerywała i ciągnął dalej:
— Jestto widocznie zbrodniarz bardzo drobnej miary... Tchórz! Niema nawet odwagi znieść konsekwencyi swego czynu. Jakkolwiek bądź, jego słabość nie przyniesie mu korzyści... Pani nie myśli chyba użytkować z tych pieniędzy?
— O nie! — odpowiedziała Władka z oburzeniem.
— A więc proszę mi je zostawić z kopertą. Te dwa listy mogą stanowić przeciwko niemu dowód... I będą stanowiły.
Władka przerwała adwokatowi nieśmiało:
— I pan sądzi, że przy ich pomocy, można będzie przekonać sąd o „jego“ niewinności?..
Czoło „Julka“ znów się zachmurzyło. Przypomniał sobie szkic apelacyi, który przed chwilą odczytywał, stanęły mu na myśli wszystkie słabe strony argumentów i dowodów.
— Nie wiem jeszcze... wyszeptał.
Wstał z za biurka i zaczął się przechadzać po pokoju. Przez czoło przebiegały mu chmury myśli. Władka spoglądała nań pełna niepokoju.
Wreszcie zatrzymał się. Uderzył się w czoło...
— Myśl!.. — rzekł krótko.
Zbliżył się do biurka i usiadł.
— Dziwię się — mówił, jak gdyby sam do siebie, że mi to nie przyszło do głowy wcześniej...
— Co? — pytała Władka, zatrzymując dech.
Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/181
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.