Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Julkowi“ niespodzianie przyszło do głowy, że charakter pisma na adresie, zdawał się odpowiadać charakterowi pisma na kopercie tajemniczego listu, który on sam przed kilku godzinami odebrał... czy nie złudzenie?
Solski powtarzał tymczasem.
— Panowie! Baczność.. List, w którym czuję szelest banknotów. Raz, dwa, trzy... Kto jest prawym właścicielem?
Zbliżył list do oczu.
— Adres brzmi... — zaczął.
W tej chwili znalazł się przy nim Jastrzębski.
— Przepraszam — rzekł, śmiejąc się — wolałbym, ażebyś pan nie ogłaszał publicznie, jak brzmi adres... List do damy! Stanowi moją prawą, własność... Doktór Zerman może zaświadczyć, że przed półgodziną trzymałem go w ręku.
Jednocześnie dłonią zasłonił kopertę.
— Tak jest — potwierdził doktór.
— Ha, co robić!.. — odrzekł z miną zabawnie skonfundowaną Solski. Proszę wziąść... Chociaż za znaleźne — możnaby mi do ucha powiedzieć imię tej pięknej damy...
Jastrzębski z uśmiechem poruszył przecząco głową.
— Nie?.. Tem gorzej. — Takie już moje szczęście. — Żegnam panów...
Ten drobny epizod, trwający jedną sekundę, przeszedł bez wrażenia... Nikt nie myślał spoglądać na „Julka“. A jednak ktoby spojrzał zdziwiłby się... W jego ojczach gorzał jakiś niezwykły płomień. Wzrok miał utkwiony w Jastrzębskim.