Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Julek“ podniósł znów oczy na mówiącego.
— Wybaczy pan, ja tej windykacji podjąć się nie mogę...
Głos jego brzmiał tak ostro, że uderzyło to Stawinicza, który dotąd słuchał ich rozmowy w milczeniu.
— Dla czego? — zapytał.
— Dla czego?..
„Julek“ dopiero teraz spostrzegł niemiłe wrażenie, jakie sprawił jego ton. Postarał się je złagodzić. Z umiejętnością człowieka, przywykłego do obcowania z ludźmi, zmienił w jednej chwili wyraz twarzy. Uśmiechał się teraz.
— Dla tego, że jest to niemożebnem wobec prawa... Z chęcią ofiarowałbym moją pomoc w tej zresztą zupełnie prostej sprawie, a życzliwość jaką żywi dla pana Władek, dodałaby mi tylko zachęty. Ale prawo... jest stanowcze...
— Prawo?
— Tak jest. — Zabrania ono obrońcy przyjmować sprawy stron, których interesa są w bezpośredniej sprzeczności. I tu właśnie zachodzi podobny wypadek.
— Nie rozumiem — zrobił uwagę Stawinicz.
— To jednak bardzo proste... Bronię już Polnera; otóż jego interes jest wprost sprzeczny z interesem pana.
— W czem?
— Choćby pod względem cywilnym.. Na zasadzie orzeczenia sądu, skazującego zabójcę, mógłbyś pan nawet jako spadkobierca, wytoczyć mu sprawę o zwrot pieniędzy, które znikły w chwili morderstwa.