Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Powiedzieliśmy już, że siedzi zadumany. — Ta zaduma widocznie jest przykrą i bolesną. — Na jego obliczu spotykamy ciągle ten sam wyraz, który widzieliśmy w sądzie podczas sprawy; twarz jest poważna i smutna.
Julek porwał się nagle z krzesła.
— Do licha! Czy mi to wreszcie nie wyjdzie z głowy? — zawołał sam do siebie. — Nieprawdopodobne... Ja, doświadczony obrońca, stary wróbel, ja, który widziałem nie setki lecz tysiące spraw, mam pozostawać do tej chwili pod wrażeniem, jak jaki smarkacz!...
Przeszedł się po pokoju.
— Ładniebym wyglądał, gdybym chciał sobie w podobny sposób zawracać głowę każdą sprawą... Trzebaby zwarjować!
Zbliżył się do okna i zaczął przyglądać Nalewkom, jak zwykle przelewającym się tłumem, pulsującym szybszą ku wieczorowi pełnią życia. — Przyglądał się machinalnie. — Przez mózg przebiegały mu nowe refleksje:
— W samej rzeczy, to dziwne! — rozumował. — Czy rzeczywiście warto się nad tem zastanawiać? Chyba warto... Bo jeśli przez mój gabinet przechodziły setki spraw nieraz w gruncie daleko dramatyczniejszych, zatrącających o interesa bezporównania więcej poważne, i owe sprawy nie wzruszały mnie tak do głębi, jak obecna, to przecież chyba w tej sprawie musi być coś, co ją bezwzględnie od innych wyróżnia... Trzeba samemu sobie wierzyć; inaczej należałoby przypuścić, że jest się — skończonym idjotą!...
Przez chwilę przyglądał się machinalnie Nalewkom.