Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy przedtem jej rodzice bywali kiedy u niej?
Hela zdawała się nieco zdziwioną tem badaniem; pomimo to odpowiadała chętnie:
— Ojciec nigdy... Umarł, kiedy była maleńka...
— Ach! A matka?
— Bywała czasami...
Pan Onufry znów zatrzymał się. Przed chwilą przeleciała mu przez głowę niespodziewana myśl, jakie rodzą się mimowoli i stają następnie kluczem do najtrudniejszych zagadek... To podobieństwo, które uderzyło wszystkich, mogło, musiało nawet ukrywać coś po za sobą.. Co? Pan Onufry, przed kilkoma miesiącami, za pośrednictwem Robaka dostał zlecenie odnalezienia dwojga młodych ludzi, chłopca i dziewczęcia, brata i siostry, dwojga bliźniąt. — Chłopca znalazł i wiemy, co z tego wynikło. Zresztą trud, poniesiony w tym celu, był prawie żaden... Dano mu dwa nazwiska i wskazówki, dotyczące wieku, nadto rysopis rodziców. — Jedno z nich brzmiało: „Polner“, drugie „Szkłowicz“. Pierwszym krokiem p. Onufrego, ponieważ przypuszczał, że dzieci mogą znaleźć się w Warszawie, było pójście do biura adresowego. Tam wziął kartki adresowe wszystkich Polnerów i Szkłowiczów, jakie tylko znajdowały się w biurze, razem dziewięć adresów. Polnerów było dwóch: — Stefan Polner uczeń gimnazjum, wymeldowany od paru miesięcy na wyjazd, drugi osiemdziesięcioletni emeryt. — Pomiędzy Szkłowiczami znajdowali się mężczyźni i kobiety, ale ani wiek, ani inne okoliczności nie czyniły prawdopodobnem, ażeby poszukiwana osoba była w ich liczbie. — Zebrane wiadomości, wreszcie korespon-