Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

albo się rozpytuje swego siostrzeńca... tego, co będzie prezesem... o różne sprawy.
— Niedorzeczność! — mruknął pod nosem pan Onufry.
— Ja też to mówię zawsze... Zwyczajnie, stara panna... Wiesz, ojczulku, nigdy bym nie chciała zostać starą panną... Brrr...
— Nie zostaniesz nią, moje dziecko...
Hela ciągnęła dalej:
— To też nie trzeba było prosić madame o przyjęcie propozycji pana Ludwika (tak ma na imię siostrzeniec), który obiecał nas wprowadzić na salę... Tembardziej...
— Tembardziej?
— Że szło o sprawdzenie jednej rzeczy...
— Jakiej?
— Ach, rzeczywiście coś zabawnego. Nie uwierzyłbyś temu nigdy, kochany papo...
— Cóż takiego, wreszcie?
— Oto, pan Ludwik od miesiąca już opowiadał nam... i przysięgał się na Bozię, że oskarżony, Stefan Polner... bardzo mi się podobał ten chłopiec!... nie wierzę, żeby mógł być winien... że oskarżony podobny jest, jak dwie krople wody... zgadnij do kogo?...
— Nie zgadnę...
— Oto do Jadzi... do Jadzi Lipińskiej...
— Tej twojej przyjaciółki... sieroty?
— Właśnie. Cuda nam o tem opowiadał. — Ale ja z niego żartowałam... Trzeba ci wiedzieć, papo, że pan Ludwik... tak mi się zdaje... o! powiadam to kochanemu ojczulkowi pod największym sekretem... jest tro-