Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To nic! przyznanie maże winę... A przytem są i okoliczności łagodzące... Nieprawda, że tak się mówi przed sądem? Są... Papa, niedobry papa, nie odwiedził mnie na pensji, już cały miesiąc...
— Byłem zajęty moje dziecko...
— Oto i pierwsza zbrodnia... Następuje i druga — bunt przeciwko władzy ojcowskiej...
— Bunt?
— Najformalniejszy... Dziś w nocy nie mogłam spać... nie wiem dla czego... i myślałam. I wiesz, papo, co wymyśliłam? Nie wiesz? Tem gorzej... Powiem ci odrazu: postanowiłam zbuntować się przeciwko twojej władzy i raz opuścić tę nieznośną pensję...
Uśmiech zniknął z twarzy pana Onufrego. Chciał coś mówić, ale Hela, żywa, jak zawsze, skoczyła mu już na szyję.
— Za twojem pozwoleniem... za twojem pozwoleniem... niedobry papo. I dlatego właśnie wymknęłam się z pensji, żeby się z tobą rozmówić... Ach, co mnie to kosztowało trudu! Nie wyobrażasz sobie, jak ta nasza madame mnie pilnuje... Powiedz mi, papo, panna Śniadowicz bardzo się ciebie boi... Czego?
To pytanie znów omal nie sprowadziło chmury na czoło pana Onufrego, ale pocałunki Heli spędziły ją niebawem.
— Więc chcę raz porzucić tę przebrzydłą pensję... Chcę... koniecznie! Jestem już duża, dorosła. Zresztą, obiecałeś mi, papo, już tak dawno, że weźmiesz mnie zagranicę, że pojedziemy daleko, że będziemy się