Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niedobry papo!... — powtarzała Hela. — I godzi się to?...
— Co? pytał pan Onufry.
— Zapomnieć, zupełnie zapomnieć swej Heli... swego łobuza... swej śmieszki! Zapomnieć, że na Kruczej istnieje pierwszorzędny zakład naukowy panny Śniadowicz!... Wstyd...
Pan Onufry próbował zacząć coś mówić, zapewne, tłumaczyć się; ale maleńka istotka przerwała mu głośnym wybuchem śmiechu.
— A widzisz, papo, jak to nieładnie zaniedbywać swą Helę... Aha!
Przybrała w tej chwili minę bardzo poważną, po za którą ukazywały się filuterne błyski uśmiechu.
— I wiesz, papo, — ciągnęła dalej — jakie ztąd skutki?... Straszne! Twoja Hela zmuszona jest wymykać się na schadzkę ze swoim niedobrym papą podstępem... Musi oszukiwać swego straszego smoka, który jej strzeże... czcigodnego smoka... jednem słowem, pannę Śniadowicz, ażeby raz na miesiąc zobaczyć swego niepoczciwego ojczulka...
Pan Onufry z szerokim uśmiechem spoglądał na szczebiotkę i słuchał jej gawędy. Ostatnie słowa nasunęły mu jednak jakąś nową myśl. Ściągnął brwi.
— W samej rzeczy — zaczął głosem, który chciał być surowym. — W jaki sposób się tu znalazłaś? Jak panna Śniadowicz mogła ci pozwolić?... Wiesz przecie...
Na małej twarzy szczebiotki ukazał się wyraz zadąsania...