Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/659

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 655 —

— Niech przyjdą następnej nocy... Znajdą gniazdko próżne — i schowek pusty!
Morski nie myśli już teraz o możebności zasadzki.... Pijacka pewność siebie opanowała nim całym.
Wysepkę znał, jak swą kieszeń: pomimo mroku w chwil parę przebiegł ścieżkę, dzielącą go od polanki i blokhauzu; Murzyna zbudził, światło mu kazał zapalić — i wziąwszy psa za obrożę, polecił Murzynowi iść za sobą.
Głuchoniemy Negr nie okazał żadnego zdziwienia: różne awanturnicze wyprawy odbywał nieraz ze swym panem.
Kierunek drogi Morski wskazał mu znakami. Szli w takim porządku: pies naprzód; Murzyn za nim, niosąc zawieszoną na kiju miedzianą lampę naftową, której kopcący, szeroki płomień rzucał fantastyczne smugi drżącego światła pomiędzy splątaną gąszcz krzewów po obiedwu stronach ścieżki leśnej; w odwodzie kulał sam Morski....
On i Negr byli uzbrojeni w grube pałki, ołowiem nabijane; Morski miał jeszcze dwa rewolwery w kieszeniach — i niósł ostrożnie w ręku jakiś pakuneczek.
Szli w milczeniu... Tylko pies, Zbój, od czasu do czasu szerść jeżył — i warczał z cicha, a ponuro.
Przeczuwał on raczej, niż wietrzył, obecność innych istot ludzkich na wysepce.