Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/410

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 406 —

Cokolwiekby mówiła, co to go wreszcie obchodziło?
Wyrok jej był stanowczy: rozstać się muszą.
I rozstali się.
Przybyli wkrótce zmęczeni, klnąc, z bezskutecznej za bandytą pogoni Szymulisowie, a z nimi gromada ludzi, mężczyzn i kobiet, zwabionych strzałami. Tym powierzył Szczepan Jadwigę z prośbą o odprowadzenie na plebanię.
Sam pozostał jeszcze w parowie.
Stał tu, jak ogłuszony ciężkim ciosem.... Myśli plątały się mu w głowie. Czuł, że coś w nim pękło, rozerwało się.... Czuł ciepło jej dłoni, którą mu na odchodnem podała — i szaleństwo go ogarniało.... Spoglądał tam w górę, gdzie na tle budzącego się świtu strzelały słupy płomieni i z trzaskiem zapadały się gmachy fabryczne „Excelsior Works”. Tak samo runęły gmachy jego marzeń, tak samo zapadała się jego dusza, a jego szczęście obracało się w popiół i zgliszcze.