Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/390

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 386 —

Pytał paru z ludzi, stojących przed plebanią, czy je widzieli? Nie! — nie zauważyli. Zniknęły, jak kamień w wodzie. Ogromny niepokój zaczął obejmować Homicza. Wyrwał jedną z pochodni, osadzonych w ziemi i świecąc nią sobie, przechodził od grupy do grupy. Szukał Jadwigi i Stefki — napróżno....
Zęby zacisnął.... Zimno czuł w sercu.
Przez chwilę namyślał się. Chciał już zapuścić się w las i zbliżał się do ukrytego w cieniu kościółka; gdy naraz z ciemności wyrwał się krzyk przerażający — krzyk rozpaczy.... Zabrzmiał i urwał się.
To był krzyk Jadwigi.
Szczepan poznałby ten głos pomiędzy tysiącami.... A więc tak! — jego przeczucia sprawdziły się. Jadwidze grozi niebezpieczeństwo. Jakie? — przekona się zaraz... I szybko, jak błyskawica, poskoczył w mrok, po za kościoł, zkąd odezwał się ów okrzyk rozpaczliwy. W jednem ręku trzymał pochodnię w drugiem — rewolwer.
Biegł na oślep.
Minął kościółek.... i znalazł się w ciemnej gęszczy drzew.
Odrazu stanął w obec zagadki: w którą iść stronę? Była to zagadka prawie nie do rozstrzygnięcia. Mrok go otaczał zewsząd; tylko jego pochodnia roztaczała szerokie koło światła.