Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/355

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 351 —

szczupła i wiotka postać, widocznie młodzieńcza.
Obie postacie przybierały na tle okna takie postawy, jak gdyby jedna z nich żądała czegoś lub prosiła, a druga odmawiała.
Pochylały się ku sobie, gestykulowały, miotały się.
Naraz postać większa i potężniejsza, jak gdyby rzuciła się ku jakimś machinom, ustawionym pośród izdebki. Druga sylwetka stanęła jej na przeszkodzie. Pochwyciły się w ramiona i zaczęły mocować. Cień szczuplejszego odrzucił cień większy od siebie. Ten upadł.... Powietrze przeciął w tej chwili ryk jakiś potężny, głos prawie nieludzki.
Coś się zakotłowało po za tą szklaną szybą, coś mignęło ostrym blaskiem.
Szeryf już więcej nic nie widział.
Nagle światło na zakładzie elektrycznym zagasło, Cały ten budynek pogrążył się prawie w mrok. Szeryf patrzył i nie rozumiał. Spojrzał na swój zegarek: upłynęło już minut dziesięć.
— Jeszcze pięć.... — szepnął sam do siebie.
Spoglądał uważnie, jak wskazówki zegarka posuwały się powoli: jedna minuta, dwie, trzy.... Za chwilę da sygnał, zwoła swoich ludzi (uśmiechnął się gorzko na myśl o tem, że to są niby „jego” ludzie) — i zaprowadzi