Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 350 —

Z szybkością, niezwykłą u niego, zbiegł na dół po schodach. Po drodze dał rozkaz, ażeby zwolnić ludzi jeszcze zajętych w fabryce — i sam, bez nikogo więcej skierował się w kryte wejście, prowadzące z gmachu admini — stracyi do innych budynków fabrycznych, a najpierw do budynku elektryczności.
Upłynęło pięć minut.
Szeryf stał nieruchomy, nie patrząc na walkę. Wzrok miał skierowany w stronę zakładu elektrycznego. Mimo woli ciekawiło go: Dokąd też i po co poszedł Mallory? i dla czego żądał tylko 15tu minut czasu? Co zamyśla zrobić przez ten czas, tak krótki?
Naraz zadrzał.
Wzrok jego zatrzymał się przypadkiem na słońcu, osadzonem na wierzchołku zakładu elektrycznego. Obracało się teraz ono powoli, a jego promienie muskały zlekka czarną masę lasu, skąpaną w ogniach pożogi. Pod światłem eiektrycznem, tak samo, jak i na gmachu administarcyi, znajdowała się oszklona izdebka, również stanowiąca coś w rodzaju obserwatorium. W tej izdebce znajdował się człowiek, kierujący obrotami owego search light.
W tej chwili zdawało się szeryfowi, że spostrzegł na tle okien oszklonej izby dwie jakieś postacie; jedną z nich musiała być potężna figura Mallory’ego; druga była jakaś dość