Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 321 —

Mrok stawał się coraz gęstszy; to też niektórzy powyrywali z drzew smolne gałęzie — i zapalili je.... Tak szli przez ulice osady, w fantastycznem oświetleniu, z zaimprowizowanemi pochodniami.
Na „Skwerze” oczekiwano ich niecierpliwie....
Podniecenie tam panowało wciąż ogromne. Nikt nie szedł spać. Obok mężczyzn były tu i kobiety, zajadłe, z rozczochranym włosem, niektóre oszołomione trunkiem. Dzieci plątały się pod nogami starszych.
Przez chwil parę zapanował zamęt, większy jeszcze niż poprzednio. Podawano sobie nowiny.... I oto naraz, gdy ta masa zrozumiała, co się stało, wybuchnął z jej łona potężny okrzyk tryumfu.
— Do fabryk! do fabryk! — huczało w tłumie.
Teraz jedną wolą i chęcią tego tłumu stała się zemsta i nienawiść. Próżno niektórzy radzili iść spać, odpocząć i dopiero nazajutrz rozpocząć walkę. Nikt o tem nie chciał słuchać, a radzących wprost zdrajcami nazywano.
Tłum zresztą był dotąd bez wodza; miotał się i przelewał po placyku, jak fala nieokiełznana.
Szymek Zawalidroga zrozumiał, że teraz czas jemu wystąpić.
Skinął na trzech silnych chłopaków w li-