Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 234 —

Zrzadka z któregoś z domków ukazywała się ciemna postać męzka, której rysów nie było podobna odróżnić, oglądała się w koło ostrożnie — i znikała w jednej z poprzecznych uliczek.
— To do karczmy Jenkinsa — zrobił półgłosem uwagę Homicz.
— Zapewne — odrzekł Litwin — czy o tem chciałeś mówić ze mną?
Przez chwilę znów panowało milczenie, wreszcie Szczepan zaczął na nowo:
— Wiesz.... pannie Jadwidze zagraża znowu poważne niebezpieczeństwo.
— Jakie?
— Nie wiem sam dobrze.... przeczuwam je tylko. Mam zresztą do tego powód. Mówiłeś mi dziś rano, że widziałeś owego Bolo L. Kaliskiego czy też kogoś, który jest do niego podobny. To on sam. Jestem tego pewny....
— Przypuśćmy... cóż ztąd? — próbował oponować Połubajtys.
— Właśnie chcę ci powiedzieć. Ów p. Kaliski jest to łotr z pod ciemnej gwiazdy. Pod elegancką skórą arystokratycznego papinka ukrywa się w nim bandyta najgorszego gatunku. Jest to człowiek bez narodowości, żyd polski czy moskiewski, na pół zniemczony, na pół zamerykanizowany. Nie ma on żadnych ideałów narodowych; o moralności już nie mó-