Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 148 —

— Tfy... hańba takie życie. A jednak... co chcesz... przywykłem do niego. Możebym już inaczej żyć nie potrafiił. Świnia jestem, świnia i basta — pamiętaj o tem!
Zsunął i nachmurzył siwe brwi.
Wynurzenia starego zaczęły już robić przykrość Szczepanowi. Wzrok jego zdawał się pytać, do czego to dąży. Zrozumiał to „dr.” Gryziński — i zaraz na pytanie odpowiedział.
— Pamiętaj — i staraj się, ażebyś czemś podobnem nie został... Nie wytrzeszczaj oczu na mnie. Myślisz sobie: „Stary pijak, zkąd mu do morałów prawienia?” A ja ci ich nie prawię, tylko powiadam: „Patrz na mnie — i brzydź się mną!” Może przez to będziesz lepszy. I takie odstraszające przykłady coś warte.
W głosie jego czuć było szczerość — i nawet rozrzewnienie. Szczepan to zrozumiał. Wyciągnął do niego rękę.
— Dziękuję ci, doktorze.... Czuję, że masz serce.
Yes, yes.... to jedno mi bestyjstwo zostało — i czasem się tam odzywa z pod tego kurzu i błota i kału...
Naraz urwał. Gdy zaczął na nowo, mówił z cicha, poważnie, a oczy miał, jak gdyby zaciągnięte wilgocią.
— Znam się trochę na ludziach... A szczególniej złych i przewrotnych zdaleka nosem