Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 122 —

Ścisnął Gryzińskiem u nos, tamując mu dostęp powietrza do cenionego instrumentu. To poskutkowało. „Dr.“ zachłysnął się całą siłą płuc; dmuchnął, sapnął, kichnął, jak gdyby strzelał z armaty; odrzucił od siebie dłoń Szczepana — i już siedział na karpecie na pół rozbudzony.
— Gdzie? co? którędy? — pytał — Kto tu strzelał?!
W sekundę zresztą zoryentował się. Wie dział, gdzie jest i co się dzieje; był w wybornym humorze. W paru słowach porozumiał się ze Szczepanem.
Zapalili lampę naftową — i ubierali się.
Toaleta Cierzana nie była bardzo wykwintna, ale posłużyła im wybornie (szczególniej „drowi“, który nie tak znów bardzo dbał o zewnętrzną powierzchowność. — „Dusza grunt — mawiał — no i sznaps także!“)
Zamieniali przytem pojedyncze wyrazy — i ziewali.
Szczepan stoi właśnie w tej chwili w kamizelce przy umywalni — i pucuje sobie pachnącem mydłem twarz. Wtem promień światła od lampy pada na fotografię, wiszącą na ścianie.
Szczepan przygląda się.
— Ach! — woła — to Stefka....
Co za spotkanie, tu po drugiej stronie Oceanu... A — prawda! przypomina sobie....