Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 121 —

Zakwaterowali się tedy w łóżku i na karpecie Cierzana.
— Aha! — powiedział do siebie Homicz.
Przeciągnął się i pochylił ku leżącemu na podłodze Gryzińskiemu.
Apoplektyczna twarz „dra“ zabarwiona była wszystkiemi kolorami tęczy.... Jeden wąs (nieogolony) sterczał wysoko, jak bujne kłosy szaro-siwego żyta, a drugi (ten odcięty o zakład!) zaledwo się ukazywał, jak ruń świeża.... Usta były szeroko roztwarte, a na grubych wargach spoczywało kilka much.
Nic sobie nie robiły ze świstania, rzechotania, rzężenia, które wychodziło z głębi gardła „dra“.
— Trzeba starego obudzić — mruknął Homicz — nie wiem, gdzie tu się ruszyć.... A umyć i ubrać się trzeba.
Wstrząsnął „dra“ za ramię. Ale ten gwizdnął tvlko głośniej przez nos:
— Fiu... fiu.... fiu....
Wprawił w ruch energiczny głowę, ręce i nogi śpiącego. Trząsł go gwałtownie. Lecz „dr.“ rzucił się tylko, jak szczupak — i mruknął:
— Apeluję!
Poczem zaczął znowu wygrywać dziwne melodye na swym nosowym instrumencie.
Homicz nie wiedział, co robić. Jakże takiego słonia obudzić?! Lecz oto przyszła mu myśl.